Ben Nevis 1345 m n.p.m. – Wielka Brytania
Do Edynburga przylecieliśmy z Oslo w trójkę: ja, mój kolega Bartek oraz Norweg Øyvind. Początkowo planowaliśmy podróż tylko we dwóch, więc samochód w wypożyczalni zarezerwowałem na siebie. Gdy jednak Øyvind zdecydował się dołączyć, przejął rezerwację. Dzięki swojej złotej karcie klienta w tej wypożyczalni udało mu się znacząco obniżyć koszt wynajmu. Dodatkowo miał spore doświadczenie w jeździe po lewej stronie drogi, co okazało się bardzo pomocne w Szkocji. Nocowaliśmy w Edynburgu, a rano ruszyliśmy w około trzygodzinną podróż samochodem do Glen Nevis, położonego około 2 km od Fort William. Ostatecznie, z powodu braku miejsc parkingowych, zatrzymaliśmy się w jednej z zatoczek przy drodze, niedaleko Glen Nevis Youth Hostel. Stamtąd przeszliśmy mostkiem nad rzeką Nevis i dalej wyraźną ścieżką, która po około kilometrze marszu łączy się ze szlakiem prowadzącym z Ben Nevis Visitor Centre. Dalej kontynuowaliśmy podejście w kierunku małego jeziora Lochan Meall an t-Suidhe, położonego na wysokości 570 m n.p.m. Za jeziorem szlak mocno skręca, przechodzi przez potok Red Burn, a następnie wiedzie długimi, stromymi zakosami. Samo podejście na szczyt jest łatwe technicznie, jednak zaczynaliśmy z wysokości około 40 metrów n.p.m., co oznacza aż 1300 metrów przewyższenia — sporo jak na taką górę. Na trasie zauważyliśmy wielu wędrowców o śniadej karnacji. Øyvind zagadnął jednego z nich i zapytał, skąd są. Odpowiedział, że przylecieli z Pakistanu i zdobywają górę w ramach zbiórki pieniędzy na ofiary powodzi. Przyznam, że wydało mi się to trochę dziwne — cały samolot wypełniony ludźmi, którzy przylecieli z tak daleka, gdzie koszt podróży może przekroczyć potencjalny dochód. Ale dobrze, ich sprawa. Mężczyzna zapytał nas z kolei, skąd jesteśmy. Øyvind odpowiedział, że jest z Norwegii, a my — z Polski. Na to zareagował z uśmiechem i wypowiedział po polsku jednym ciągiem całą litanię przekleństw, które znał — a znał ich całkiem sporo. Na koniec z dumą dodał, że nauczył go tego niejaki Leszek. Zastanawiam się, ilu z uczestników tej wyprawy wróciło potem do Pakistanu. Ostatni odcinek trasy prowadził przez płaskowyż z luźnymi kamieniami — przy złej pogodzie łatwo się tam zgubić. Na szczycie znajdują się ruiny dawnego obserwatorium meteorologicznego oraz kamienny schron. Po zejściu do samochodu, zanim wróciliśmy do Edynburga, pojechaliśmy jeszcze nad jezioro Loch Ness.